Wszedł za zapachem. Zauważył waderę, siedzącą na piasku. Podszedł. Jego maniery, mówiły mu, że jako iż jest samcem, musi się przedstawić. -Witaj, jestem Vercan. A pani ? - spytał podchodząc.
Zauważył kolejną waderę. -Widzę, że wataha zaczyna rosnąć znów w siłę. - powiedział, na podstawie swych spostrzeżeń. -Jestem Vercan, a ty ? - spytał wchodzącą waderę.
Wszedł do wody. Zimno mu nie przeszkadzało. Miał bardzo grubą sierść, co sprawiało, że nie było mu zimno, a dodatkowo był bardzo zahartowany. Pływał chwilę.
Tak, ale u mie nie ma u z kreska wiec jest tak. :3 Ale to tylko chwilowo. ;p Ok ja spadam nie flirtowac tu bo pozabijam. xD Moja wadera nie lubi milosci...
Strąciła kilka kokosów. Jej źrenice powiększyły się. Usłyszała trzask, który zwykły wilk by nie usłyszał. Spadła. Dlaczego? Po pazurze...tak jakby się złamał.
Wzruszył ramionami. Ciężko ignorowało mu się, zapach wadery, w końcu miała cieczkę. Podszedł do wody i złapał rybę. Teraz raczej nie będzie czuł zapachu. Wziął ją w pysk i zaczął jeść.
-Nie mam watahy gdzieś, ale co mam robić ? Raczej ci nie pomogę z raną. Nie jestem żadnym magikiem, nie znam się na lekarstwach ni nic.. Jesteśmy tylko wilkami, nie ludźmi. - powiedział lekko zdenerwowany.
Podszedł do wody. Chwilę w nią patrzył. Zobaczył dość dużą rybę. Obserwował ją chwilę i wleciał pyskiem w wodę. Wyciągnął, jeszcze chwilę ruszającą i wierzgającą się rybę. Położył przed Kseną. -Smacznego - powiedział spokojnie i usiadł na swoim miejscu.
- To chodź. Jak chcesz trochę adnrenalinki, to możemy pójść do najciemniejszej części lasu. Jestem dość mrocznie, ale jest tam najwięcej zwierząt. - powiedział i wstał. Wytrzepał się z piasku. Słońce już zachodziło, po drugiej stronie widać było już wschodzący, księżyc.
Nagle w oddali, od strony lasu widzi mały żółty punkcik. Zaraz... to Eleonora. Sikorka siada na skale obok Kheelli. Wadera uśmiecha się -Czy ty nigdy nie dasz mi spokoju?-śmieje się.
Weszła na klif. Usiadła i opuściła głowę. "Ech. Zawsze jak przychodzę to na mnie tak patrzy... z niechęcią. Zawsze tak jest. Tak jak w poprzedniej watasze. Może w tej też tak będzie. Może też będę musiała odejść..."-rozmyślała. Czarne myśli kłębiły się w jej głowie.
Zeszła z klifu. Podeszła do tafli wody. Spojrzała na swoje odbicie. "Wiadomo-głupia, nudna kretynka-marzycielka, na pewno tylko udają, że mnie lubią."-pomyślała smutno. Zaszkliły jej się oczy. Jedna łza spadła do wody. Potem druga. Tak, płakała. Pierwszy raz w życiu. Nigdy nie płakała, wszystkie smutki skrywała w sobie. Teraz znalazły one ujście.
Nie mogła przestać płakać. Duże łzy leciały z jej oczu i spadały w wodę. Dalej nie mogła tego pojąć- pierwszy raz w życiu płakała. Przecież nigdy jej się to nie zdarzało. Ale jednak.
-Dobrze, Kheella! Uspokój się!-krzyknęła na siebie. Nagle przypomniała sobie, jak jej dawny partner zginął. Kolejna fala płaczu. Łkanie było słychać prawie na całej plaży.
Wróciły jej dawne wspomnienia. Tak miała partnera. Gendrel był wspaniały. Niestety zginął w jej obronie. "O boże... To wszystko wydarzyło się tak szybko. Zostali przyłapani przez ojca Gendrela, który nie chciał żeby jego syn spotykał się z taką niedojdą jak ja.-pomyślała-Gendrel odtrącił mnie na bok kiedy jego ojciec próbował mnie zaatakować. Sam skoczył na ojca, nie miał szans-łkała dalej.
Po pewnym czasie zasnęła. Śnił jej się Gendrel. Biegali razem po lesie, pływali w rzece. Nagle drogę zagrodził im ojciec Gendrela. Zaatakował ją. Gendrel rzucił się na ojca i... -NIEEE!!!-obudziła się krzycząc. Drżała.
Zauważyła dużą rybę na głębszej wodzie. Powoli zaczęła podchodzić bliżej. Zaczaiła się i skoczyła. Ryba była bardzo duża i strasznie się szarpała, ale w końcu nastąpił krwotok wewnętrzny. Zadowolona wypłynęła na ląd i pazurem przecięła rybie brzuch. Wyjęła zębami kręgosłup i odrzuciła go na bok.